Rano obudziłam się wtulona w Nathana. Całe szczęście jeszcze spał, więc mogłam w spokoju się ogarnąć. Wciągnęłam na siebie zielone szorty, T-shirt z Ciastkiem, a do tego zwykłe czarne trampki. Włosy spięłam w luźny warkocz. Rzęsy przejechałam maskarą, a na usta nałożyłam odrobinę błyszczyku. Wyszłam z łazienki po pół godziny, ale chłopak jeszcze spał. Postanowiłam zejść na dół, żeby zobaczyć w jakim stanie jest reszta ekipy. Nie było aż tak źle, jak przepuszczałam, ale mogło być lepiej... Postaram się opisać jak najdokładniej. Tom, Jay, a pomiędzy nimi Bianca spali na blacie w kuchni. Najgorsze było to, że cały zlew był upieprzony wymiocinami. FFFFFFUUUUUUJJJJJJ!!! W salonie spał Max, który był przytulony do Sivy. Annabeth spała w wannie. Tylko Mich i Nareesha były w miarę głową na ziemi. Weszłam z powrotem do kuchni starając zrobić porządne śniadanie z tego co zostało, bo jak widać po stanie lodówki, impreza odbyła się także u nas... Udało mi się zrobić trochę naleśników i tostów, ale dużo tego nie było. Gdzieś w szafce znalazłam megafon i wydarłam się na całą chatę: "ŚNIADANIE!!!". Tom i Jay spadli z blatu, a Bianca zgrabnie zeskoczyła.
- Co do cholery?!?! - wrzasnął Jay
- Zrobiłam wam śniadanie.
- A nie mogłaś nas normalnie obudzić? - zapytał Tom, trzymając się za głowę
- A co, główka boli?
- No, trochę...
- To po jaką cholerę tyle wczoraj piliście?
- Od czasu do czasu trzeba zaszaleć. Dasz nam coś na ból głowy?
- A co ja będę z tego miała?
- Wielką satysfakcję, że pomogłaś swoim kochanym przyjaciołom.
- Niech wam będzie...
Podałam im pudełko, na które rzucili się jak na mięso (przypomina mi się jeden debil z zawodów w nożną dla chłopaków, współczuję jego rodzicom...). Gdy łyknęli już tą chemię, usiedli do śniadania. Po 5 min. przyszła reszta, oprócz Nathana. Postanowiłam pójść do chłopaka. Weszłam do pokoju, ale on jeszcze spał, więc włączyłam laptopa. Sprawdziłam tt, fb i pocztę. Okazało się, że za dwa tygodnie mam zawody (skoki), a mój koń jest kontuzjowany, a jedyny koń, który się nadaje to Glauko. Problem tkwi w tym, że niezbyt za sobą przepadamy. Kate - moja instruktorka, napisała, że treningi są we wtorki, czwartki, piątki, soboty i niedziele od 15:00 do 20:00. Ja pierdolę - 5 godzin?! Moje zacne nóżki będą obolałe! Odwiedziłam jeszcze pare stron, ale nie znalazłam nic ciekawego. Odwróciłam się od biurka i zobaczyłam, że Nathan się na mnie paczy.
- Dzień dobry kochanie. - zwrócił się do mnie, muskając przy tym moje usta
- Hej. - odpowiedziałam, oddając pocałunek
- Jak ci minęła noc? Bo mnie cudownie.
- Mnie także. Zrobiłam wam śniadanie, ale lepiej by było gdybyś poszedł tam teraz, bo za chwilę nic nie będzie.
- Ale ja wolałbym posiedzieć tu z tobą. - powiedział obejmując moją twarz w swoje dłonie
- Poczekaj chwilę, to przyniosę ci śniadanie, a ty w tym czasie się ubierz. Jakbyś chciał się wykąpać, to ręczniki są w łazience na górnej półce.
- Ale wrócisz?
- Nie. Ucieknę do pierwszego lepszego faceta i więcej mnie nie zobaczysz.
- Żartujesz, prawda?
- Jasne, że tak. W życiu bym cię nie opuściła. - powiedziałam składając delikatnego całusa na jego policzku
- Wolałem się upewnić... Już raz mnie to spotkało, a nie chcę cię stracić. Zrozum, jesteś dla mnie naprawdę ważna.
Podniósł moją twarz, żebym spojrzała mu w oczy, ale ja nie zrobiłam tego od razu. Najpierw swój wzrok zawiesiłam na jego ustach, a dopiero potem powędrowałam w górę wzrokiem. Dopiero teraz dotarło do mnie, że ja nie mogę już dłużej tego ukrywać. Ja już dłużej tak nie mogłam...
- Nathan, ja muszę ci coś powiedzieć...
**************************************
Dobra, więc jest kolejny rozdział. Trochę dawno mnie nie było, ale postaram się wpadać teraz coraz częściej. Mam nadzieję, że się wam podoba. Z dedykiem dla Willow i wariatki. Wprowadzam zasadę: 8 komentarzy = rozdział!!!