wtorek, 6 marca 2012

Rozdział 10

Wakacje minęły dość szybko, no ale cóż... Dyrektorka, p. Dodds, gadała jak najęta przez bite półtorej godziny na rozpoczęciu roku. Mówiła o szkolnej reprezentacji w piłkę ręczną, zajęciach dodatkowych  i o wymianie uczniowskiej. Zatkało mnie, bo o ile nie myli mnie pamięć to nasza "kochana" dyrektorka była zawsze temu przeciwna. "Ludzie się zmieniają, ale w tym wypadku chyba na krótko..." pomyślałam. Okazało się, że ostatnie klasy nie mogą brać w tym udziału, bo jest to organizowane tylko dla klas 2., więc nie ma szans. Powiedziała też, że każdej dziewczynie z mojej i równoległej klasy zostanie przydzielony jeden chłopak z wymiany.
- Jaki seksizmy. - szepnęła do mnie Bianca
- Mi też się to nie podoba, ale co ja mogę. Wiesz przecież, że według naszej wychowawczyni jestem tylko kolejnym dzieckiem, które demoralizuje młodsze pokolenia.
Potem dyrektorka wróciła jeszcze do reprezentacji szkolnej. W drużynie są: Bianca, Annabeth, Dorothy, Dianą, Patricią, Yvonne i... ja. Ucieszyłam się, bo zazwyczaj w takim składzie wychodzimy na grupowe imprezy, więc jesteśmy ze sobą bardzo związane. Do tego jeszcze naszym trenerem miał być p. Burner, który jest najlepszym nauczycielem w-f. Po uroczystości na hali wszystkie klasy udały się do przydzielonych im sal, gdzie wychowawcy rozdali plany zajęć i dopowiedzieli kilka słów o uczniach z wymiany. Dowiedziałyśmy się, że każdy z nich będzie miał korepetycje u jednej z nas, a u której to miało się okazać jutro na godzinie wychowawczej. Przy wyjściu złapał nas p. Burner, który chciał obgadać sprawy treningów i nazwy drużyny. Zaproponował nam nazwę "SSC Dawn London", na co my się zgodziłyśmy. W drodze powrotnej wszystkie siedem weszłyśmy do cukierni i kupiłyśmy 2 ciasta, 6 tacek (sporych) ciastek i 5 opakowań lodów. Mina sprzedawcy była bezcenna.
- Wy same to wszystko zjecie?! - zapytał z niedowierzaniem
- W domu czeka na nas jeszcze 5 chłopaków, więc niech się pan nie zdziwi, jeśli ktoś przyjdzie jeszcze po dokładkę. - odpowiedziała mu Bianca
Zapłaciłyśmy za wszystko i wyszłyśmy. Kiedy weszłyśmy do domu, usłyszałyśmy jakieś dziwne odgłosy z salonu. Weszłyśmy, a tam... A tam Max, Seev, Tom, Jay i Nathan nawalali się wszystkimi owocami jakie wpadły im w ręce: banany, jabłka, gruszki, pomarańcze, a raz nawet w ruch poszedł arbuz... Przynajmniej wszystko przykryli folią bąbelkową i zaoszczędzili sobie w ten sposób sprzątania... Krzyknęłyśmy wszystkie "CIASTO!!!" i już był spokój. Przynajmniej na chwilę... Ukroiłam każdemu po kawałku, a Tom (biedne dziecko) zaczął robić wyrzutnię z widelca, przez co kawałki ciasta leciały gdzie popadnie. Jeden trafił mnie w szyję, na co Nathowi zaświeciły się oczy. Odpowiedziałam mu miną "Are You Fucking Kidding Me?", ale on nie zwracał na mnie uwagi. Zbliżał się coraz bardziej, aż w końcu był na tyle blisko, żeby złożyć na mojej szyi delikatny pocałunek, zlizując kawałek ciasta.
- Może nie tak przy wszystkich? - to była Patricia
- Obrzydzacie nam jedzenie ciasta... - tym razem to był Max
- Jedzenie? Czy nawalanie się nim jak jacyś wariaci? - zapytałam
- My się nie nawalamy, tylko dzielimy w nietypowy sposób... - skomentował Tom
- Taa, jasne... Zresztą nieważne. Idziemy z dziewczynami na górę. Przed naszym wyjściem na kręgle wszystko ma być posprzątane. Zrozumiano?
- Tak jest! - odpowiedzieli zgodnym chórem
- A co z lodami? - zapytała Patricia
- Ja pójdę, a wy idźcie na górę. Zaraz będę. - odpowiedziałam
Zeszłam do chłopaków i zapytałam się:
- Chcecie coś z cukierni?
- Możesz nam kupić lody... - powiedział Seev
- Kupię, jeśli nie będziecie się już nimi rzucać.
- Ok - powiedzieli niechętnie
- Zaraz wracam. Jak wrócę to ma być posprzątane.
- Thalia, poczekaj chwilę. Pójdę z tobą. Nie masz nic przeciwko, prawda? - to był Jay
- Jasne, że nie. Zawsze ktoś się przyda do towarzystwa.
- Stary, wywiń tylko jakiś numer, to nie zobaczysz długo tych swoich loczków... - widać było, że Nath mówi to całkiem poważnie
- Spokojnie młody. Chcę z nią tylko pogadać...
Nałożyłam kurtkę i wyszliśmy.
- O czym chciałeś pogadać?
- Bianca ma urodziny za tydzień i nie mam pomysłu na prezent. Pomóż mi...
- Zaproś ją na kolację do siebie przy szampanie i świecach. Ona uwielbia włoską kuchnię, najlepiej gdyby było robione własnoręcznie. Będzie szczęśliwa. Uwierz mi.
- Dzięki za radę. Co ja bym bez ciebie zrobił?
- Chyba byś zginął na miejscu.
Wybuchnęliśmy śmiechem. Kupiliśmy 4 pudełka lodów i wróciliśmy do domu. Weszliśmy, a salon lśnił czystością. Na kanapie siedział Max, Tom i Seev. Oglądali jakiś program w TV. Nathana nie było.
- Max, gdzie jest Nath?
- Mówił, że idzie do toalety... Siedzi tam już jakieś 15 min.
- Ok. Jakby co lody stoją w kuchni na stole.
- Poradzimy sobie. Koleżanki na ciebie czekają.
Weszłam do pokoju, a dziewczyny gadały w najlepsze, ale jednej mi brakowało.
- Dziewczny, gdzie jest Paricia?
- W łazience. Trochę długo tam siedzi...
- A tak mniej więcej to ile tam siedzi?
- Około 15 min.
Wyszłam z pokoju i skierowałam się do łazienki. Otworzyłam drzwi, a tam Patricia, która przywala się do Nathana. Najbardziej mnie zdziwiło to, że on wogóle nie zaprzeczał. Zamknęłam drzwi z wielkim hukiem i zbiegłam do kuchni. Zaczęłam wyciągać miski, tarkę, nóż, łyżki i inne rzeczy + marchewkę, paprykę itd. Zaczęłam kroić marchewkę, kiedy ktoś wszedł do kuchni. To były Annabeth i Bianca, ale od razu się wycofały, kiedy zobaczyły, że znęcam się nad marchewką. Gotowanie zawsze było moją ucieczką od rzeczywistości. Tą pasję zaszczepiła we mnie moja mama, która była restauratorką. Zaraz po dziewczynach do kuchni wszedł Nathan.
- Dziewczyny cię nie uprzedziły, że nie warto przeszkadzać mi w gotowaniu? - zapytałam ze złością w głosie
- Nie...
- Szkoda, bo coś by ci się mogło stać w tą twoją śliczną buźkę. - powiedziałam bawiąc się nożem
- Słuchaj, to co widziałaś, to nie było tak jak myślisz...
- To w takim razie jak?!
- No bo...
- Właśnie. Zaufałam ci! Obiecywałeś mi, że nie będziesz taki jak Chris... I co? Wszyscy jesteście tacy sami: kłamliwi i ulegli!
- Thalia, posłuchaj...
Próbował złapać mnie za rękę, ale ja mu się wyrwałam.
- Co?! Może dać ci jeszcze 5 min. na wymyślenie jakiejś wiarygodnej wymówki?
- Proszę...
- Nie! Mam już dość takich facetów!
Powiedziałam to i wybiegłam z domu. Biegłam przed siebie, prawdobodobnie do parku. Do tego samego, w którym Nathan powiedział mi, że mu na mnie zależy. Miałam przy sobie iPoda, więc włożyłam słuchawki do uszu i wsłuchałam się w słowa piosenki Bruno Marsa "Grenade":
Easy come, easy go
That's just how you live, oh
Take, take, take it all
But you never give,
Should have known you was trouble from the first kiss
Had your eyes wide open,
Why were they open?

"Jaka ja mogłam mu zaufać? Byłam taka naiwna." Siedziałam pod drzewem i płakałam. W końcu postanowiłam wrócić do domu. Nikogo nie zastałam. Może to nawet i lepiej. Chciałam posiedzieć sama. Skierowałam się do swojego pokoju, ale coś mnie podkusiło, żebym poszła na taras. Weszłam, a tam...

***************** Oczami Natha ***********************
Thalia weszła do łazienki, kiedy Patricia się do mnie przystawiała. Nie mogłem jej powstrzymać, bo groziła mi, że zrobi coś Thalii. Zgodziłem się na jej warunki, ale pech chciał, żeby właśnie wtedy weszła Thalia. Usłyszałem tylko huk drzwi. Zostawiłem Patricię i pobiegłem za nią do kuchni. Siedziała tam i bawiła się nożem.
- Dziewczyny cię nie uprzedziły, że nie warto przeszkadzać mi w gotowaniu? - zapytałam ze złością w głosie
- Nie...
- Szkoda, bo coś by ci się mogło stać w tą twoją śliczną buźkę. - powiedziałam bawiąc się nożem
- Słuchaj, to co widziałaś, to nie było tak jak myślisz...
- To w takim razie jak?!
- No bo...
- Tak myślałam. Zaufałam ci! Obiecywałeś mi, że nie będziesz taki jak Chris... I co? Wszyscy jesteście tacy sami: kłamliwi i ulegli!
- Thalia, posłuchaj...
- Co?! Może dać ci jeszcze 5 min. na wymyślenie jakiejś wiarygodnej wymówki?
- Proszę...
- Nie! Mam już dość takich facetów!
Po wypowiedzeniu tych słów wybiegła z domu. Po niej do kuchni wparował Max.
- Coś ty jej zrobił?!
Zacząłem mu opowiadać o Patrici i jej groźbie.
- Powiedziałeś Thalii o tym? - dopytywał się
- Nie mogłem. Pomyślałaby, że to wszystko zmyśliłem, żeby wymigać się od konsekwencji. Ona mi już nie zaufa. Co ja mam zrobić?
- Masz szczęście, że Mich nie ma w domu. Ona by ci oczy wydłubała, ale skupmy się na odzyskaniu Thalii... Zrobimy tak: ja, Tom, Jay, Seev i dziewczyny pójdziemy do sklepu, kupimy wszytsko i przygotujemy. Potem wyjdziemy do kina, więc będziesz miał ok. 3 h, żeby wszystko jej wytłumaczyć.
- A jeśli to nie wypali?
- To masz pecha... Bądźmy dobrej myśli.
- Jak chcesz.
Zabraliśmy się za przygotowanie niespodzianki. W końcu Thalia wróciła do domu. Była cała zapłakana. Makijaż spływał po jej różanych policzkach, a miodowe włosy były w nieładzie. Skierowała się do swojego pokoju, ale zatrzymała się przed wejściem na taras...

**************************************
Taki jakiś długi mi wyszedł. Miałam wenę, to napisałam. Wyszedł do kitu, ale cóż zdarza się...
Rozdział dedykuję Marci, która razem ze mną płakała z powodu koszulek... :)

7 komentarzy:

  1. super gabi
    i dobrze ze dlugi
    wcxale nie do kitu
    co ty gadasz??
    chcesz kopa w dupe??
    jak zwykle w takim momencie
    nienawidze tego
    pisz szybko nastepny, bo nie moge sie doczekac
    dzieki za dedykacje
    i znowu bede plakac
    pozdrawiam
    :P :**
    (a sie rozpisalam)

    OdpowiedzUsuń
  2. jej, ale emocje O.O co ona zobaczyła na tarasie??
    umieram z ciekawości ;***

    OdpowiedzUsuń
  3. super :D ahh, wiesz, ze kocham reczna ^^ szybko nastepny, bo sie nie moge doczekac :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Do kitu?Zajebisty wyszedł!!I nawet nie mów,że do kitu,bo się obraże

    OdpowiedzUsuń
  5. cudowny :)
    co było na tarasie ?

    OdpowiedzUsuń
  6. świetny rozdział ;*
    ja Ci dam do kitu xd

    OdpowiedzUsuń
  7. Genialnie piszesz <3
    Niesamowicie miło się czytało ;)

    OdpowiedzUsuń